William Somerset Maugham "Malowany welon" (1935) - powieść klasyczna.
Wydawnictwo Świat Książki, 286 stron.
"Lata 20. ubiegłego wieku. Piękna, próżna Kitty bierze ślub z bakteriologiem Walterem Fane'em. Małżonkowie wyjeżdżają do Chin. Kitty, rozczarowana swoim związkiem, wdaje się w romans z Charlesem Townsendem. Walter odkrywa zdradę i podejmuje dramatyczną decyzję - Kitty musi towarzyszyć mu na placówce w chińskiej prowincji, w której panuje epidemia cholery. W tym niezwykłym miejscu kobieta powoli i boleśnie uczy się prawdziwie kochać. Czy uda jej się odkupić winy i zaznać szczęścia?"
Ekranizację tej powieści oglądałam w ubiegłym roku i zachwyciła mnie ona dogłębnie. Wspaniała obsada (główną rolę zagrał mój ulubiony aktor, Edward Norton, który spisał się wyśmienicie; również Naomi Watts mi się spodobała), genialna muzyka i cudowny scenariusz oraz reżyseria. Film mnie porwał i długo byłam nim zauroczona. Kilka tygodni później kupiłam książkę na podstawie której nakręcono film i dopiero przedwczoraj zaczęłam ją czytać. Ekranizacja tak mi zapadła w pamięć, że ta recenzja będzie w pewnym sensie porównaniem tych dwóch dzieł.
Film koncentrował się przede wszystkim na stosunkach łączących Kitty z Walterem i Charlesem. W książce natomiast postać męża głównej bohaterki dość pominięto i w pamięci/sercu Kitty nie odgrywał on chyba tak dużej roli, jak przedstawiono to w ekranizacji. Skupiając się jeszcze na Walterze muszę wspomnieć, czytając lekturę przez cały czas miałam wrażenie, że bakteriolog okaże się nie do końca normalnym człowiek. Było coś niepokojącego w jego postaci.
Następną rzecz o której napiszę jest postać Kitty. Właściwie to od niej powinnam zacząć, ponieważ jest ona główną bohaterką... I w filmie i w książce Kitty jest głupiutka, egocentryczna i trochę rozpieszczona. Ta filmowa główna bohaterka była jednak zdecydowanie bardziej sympatyczna i ludzka. Książkowa Kitty wbrew pozorom okazała się naprawdę głupia i niczego się nie nauczyła.
Teraz skupię się na Charlesie, za którym nie przepadam. Ten książkowy pan Townsend był bardziej irytujący, próżny i egoistyczny niż ten filmowy. Uważam że wybranie Lieva Schreibera (na zdjęciu obok) na rolę Townsenda było dobrym posunięciem.
Ogólnie wybór aktorów uważam za bardzo udany - zgadzali się oni pod względem charakteru i wyglądu.
A film tak naprawdę dotyczy pewnego epizodu z życia Kitty i wiele wątków usunięto/zmieniono. Ekranizacja mnie zauroczyła. Jest przepiękna i wprost niesamowita! Oglądałam ją kilka razy i zawsze tak samo mnie zachwyca. Bywały momenty że ogromnie było mi żal Kitty i chciało mi się płakać. Był to jeden z nielicznych filmów, który zrobił na mnie aż takie wrażenie.
Natomiast książka wypada dość blado i żałośnie. Mimo że czasami nie można narzekać na brak akcji w porównaniu z filmem lektura ta jest dość mdła i mało interesująca. Postacie wydają się czasem w swym zachowaniu głupie i pozbawione logiki, a zakończenie wygląda tak, jakby Autor nie miał pomysłu na fajne skończenie powieści.
Mam pewną regułę - pierwsze książka, a potem ekranizacja. A jak wiadomo, od każdej reguły jest wyjątek. I w tym przypadku wyjątkiem jest właśnie "Malowany welon". Nie żałuję, że pierwsze oglądałam film. Gdybym pierw przeczytała książkę, pewnie byłabym zawiedziona i rozzłoszczona filmem.
Ciężko mi trochę ocenić tę książkę. Za każdym razem podczas czytania jej w mojej głowie pojawiała się scena, którą widziałam w filmie i nie ułatwiało mi to wydania oceny. Myślę jednak, że moja nota będzie neutralna.
Ocena: -4/6
PS. Myślę że w pewnym ułamku udało mi się spełnić noworoczno-książkowe postanowienie numer 4, czyli "częściej sięgać po klasykę" ;)
4 komentarze:
Widziałam film... był piękny :)
Pd dawna korci mnie żeby ją przeczytać, ale skoro film jest lepszy to chyba sobie daruję.
to może ja zerknę na film, a książkę sobie odpuszczę :) skoro nie warta jest uwagi ;)
Skoro chcecie przeczytać "Malowany welon" to czytajcie :) Przecież może się okazać, że dla Was będzie to najpiękniejsza książka, jaką kiedykolwiek czytałyście :) ;)
Prześlij komentarz